[galeria_glowna]
W Gorzowie każda sesja zaczyna się od... opóźnienia. Ostatnia miała się zacząć o 12.00. Nic z tego. Trzeba było dzwonić dzwoneczkiem, spraszać radnych na salę przez mikrofon, do tego ,,prosić radnych o poproszenie kolegów'' i tak dalej. Przewodnicząca Krystyna Sibińska powinna mieć za tą robotę dodatek do diety. Jakieś szkodliwe czy coś...
Ostatecznie udało się zacząć ostatnie obrady o 12.18. Głównie dzięki temu, że wiceprzewodnicząca Grażyna Wojciechowska, zamiast co jakiś czas używać dzwonka, wcisnęła go na kilkadziesiąt sekund. Dzwoniło, dzwoniło, dzwoniło i jakoś radni w końcu się zeszli.
Wspaniałe miejsce
Ale długo to nie trwało. Niemal natychmiast po rozpoczęciu obrad, co niektórzy radni zaczęli udzielać wywiadów. Kilku wyskoczyło z sali do bufetu. To wspaniałe miejsce.
Nie dość, że jest tam kilka lóż, to jeszcze stoi wielki stół z darmową kawą i herbatą.
W loży się siedzi, dyskutuje i pali. Choć w całym budynku magistratu jest zakaz. No ale radni to radni. Jednak wcale nie trzeba wychodzić, by się zrelaksować. Inni robią to na sali obrad. Że może być ciężko?
A skąd! Możliwości nie brakuje. Jedni czytają gazety. Inni bawią się komórkami. Ci najbardziej nowocześni mają laptopy. Podpatrzyliśmy: raz surfują sobie w internecie, innym razem piszą interpelacje.
Gadanie do siebie
Najlepiej jest, gdy na mównicę wchodzi ktoś, kto ma zreferować trudny temat. Wtedy realizowane są dwa warianty: sala pustoszeje w trybie ekspresowym (bywało tak, że na sali zostawało ośmioro z 25 radnych), albo mówca musi przekrzykiwać ,,słuchaczy''. Bo ci potrafią się rozgadać jak uczniowie na lekcji.
Już nie raz prowadzący obrady uciszali rozgadanych radnych. Ba! Zdarzało się nawet, że ci zainteresowani słowami padającymi z mównicy, walili łyżeczkami w filiżanki albo filiżankami w stół. To z reguły pomaga. Ale - też z reguły - na krótko.
O tym, jak gościnni i dobrze wychowani potrafią być gorzowscy radni najlepiej świadczy zdarzenie z ostatniej sesji. Chwilę po rozpoczęciu obrad (przypominamy: 12.18) zażądali, by dyrektor Miejskiego Zakładu Komunikacji zreferował im przygotowania firmy do organizacji transportu na Wszystkich Świętych.
Wcisnęli to w program obrad najszybciej, jak się da. Czyli niemal na sam koniec. Dyrektor swoje wysiedział, a gdy w końcu, po kilku godzinach, został poproszony na mównicę, usłyszał, że ma się streszczać, bo w sumie radni wszystko wiedzą i w ogóle zawsze z transportem na cmentarze jest git.
Efekt: dyrektor, po niemal pięciu godzinach czekania, mówił jakieś dwie minuty. No, dwie i pół. Góra trzy. Tylko po co tydzień wcześniej zrobił wielką konferencję prasową na ten temat? I dlaczego nie było na niej zainteresowanych radnych?
Ale nie ma co narzekać. Kiedyś to było jeszcze gorzej. Kiedyś, czyli wtedy, jak obok sali obrad działał bar. Wtedy to częściej można było spotkać radnego nad pierogami, niż nad projektem uchwały...
Autor tekstu przyznaje się bez bicia, że też przesiaduje w lożach, też pije herbatę, pali papierosy, też pisze podczas obrad sms-y, czyta gazety i korzysta z komputera. Ale nie jest radnym i nikt mu za to diety nie wypłaca.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?